czwartek, 25 kwietnia 2013

IVXL

Gdy docieram do samochodu, już czeka. Musiał chyba wybiec tak jak stał, tak szybko tu się znalazł. Zdążył już wskoczyć w moje ulubione bojówki. Uwielbiam go w nich. Do tego czarny flek i biały t-shirt. Wygląda jak chłopak z moich podstawówkowych marzeń, tylko kolor włosów się nie zgadza. Ten wymarzony zawsze jednak był ciemnowłosy. Ale on jednak stanowi taką całość, że jest dla mnie niezwykle smakowity. Rozważania nad jego wspaniałością burzą mi jednak dzisiejsze wydarzenia. Spokojnie przetrwamy to, ja to wiem, ale widzę, że on się denerwuje i dobrze, ma za swoje. Od kiedy jest we mnie taka pewność i spokój? Kiedy podchodzę do niego, widzę, że chce już otworzyć usta i coś powiedzieć. Nie daje mu tej możliwości i kładę palec na jego ustach, och chciałabym je teraz przygryźć, ale powstrzymuję się i mówię:
- Nie mamy czasu teraz o tym rozmawiać, wsiadaj, mam pomysł na tę waszą kostkę.
Próbuje jeszcze coś powiedzieć, ale kiwam mu palcem.
- Wsiadaj.
Tym razem wsiada bez słowa. Gdy jest już w środku, zaczyna się śmiać. O, tego się nie spodziewałam. Jego śmiech jest jednak zaraźliwy.
- Z czego się tak śmiejesz?- pytam mimo wszystko wesoło.
- Jesteś pełna niespodzianek. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy- opiera łokieć o drzwi i gładzi palcem wskazującym po ustach, ledwo mogę skupić wzrok na drodze. Bardzo mnie elektryzuje jego obecność, cieszę się że jest blisko mnie.
- To zupełny przypadek, przypomniałam sobie o koledze z liceum, który kolekcjonował starą elektronikę...
- Nie o ty mówię, chodzi mi o twoje podejście do sprawy. Jesteś na mnie zła, a mimo to potrafisz się ze mną normalnie komunikować w innych sprawach.
- Nie uważam, że to co się dzieje między nami, powinno mieć wpływ na inne rzeczy, w których bierzemy udział, one nie dotyczą tylko nas.
Milknie na chwilę. Jestem z siebie dumna. Po tym co powiedział, uświadomiłam sobie, że nie zawsze tak było. Ma rację, skubany, jest bardzo przenikliwy. Jakiś czas temu, w tej sytuacji nie rozmawiałabym z nim na żadnej płaszczyźnie. Parkuję przed teatrem. Nasze głowy stykają się, gdy odpinamy pasy. Podnosimy na siebie wzrok.
- Nie pozwolę ci odejść- mówi cicho.
Oddalam się od niego, ale patrzę mu w oczy:
- Zawiodłam się na tobie- uśmiech wraca na moją twarz- ale spokojnie, nigdzie się nie wybieram- nie czekając na jego reakcję, wyskakuję z samochodu. Szybko jest przy mnie. Całym ciałem przyciska mnie do samochodu, obejmuje dłońmi moją twarz i namiętnie mnie całuje. Poddaję się mu, tak dobrze być w jego ramionach. Nasze usta się odsuwają, jeszcze przez chwile ma zamknięte oczy, otwiera je leniwie i mruczy:
- Mniam.
Wykorzystuję chwilę jego nieuwagi i czmycham pod jego ramieniem w kierunku wejścia do teatru.
- Chodź, mamy tu coś do załatwienia- trzymam otwarte potężne drzwi i wyciągam do niego rękę. Jego mina zdradza podziw i uwielbienie. Czuję się w tym momencie kobietą na piedestale. Nie mogę w to uwierzyć. Uwodzę, mieszam w głowie i gram pierwsze skrzypce. To do mnie zupełnie nie podobne, ale nakręca mnie to niesamowicie energetycznie. Teatr jest opustoszały. Od razu od drzwi wejściowych kieruję się na prawo. Są tam kolejne drzwi prowadzące do zejścia schodami w dół do podziemia, jeśli nic się nie zmieniło, to na dole spodziewam się znaleźć Mata. Nie zmieniło się na pewno jedno, po otwarciu drzwi uderza w nas fala dźwięku, wydobywającego się z piwnicy. Na twarzy Jurka maluje się jeden wielki znak zapytania. Chwytam go za rękę i ciągnę po schodach w dół. Muzyka jest tak głośna, że nie słychać nawet naszych kroków na betonowej posadzce. Przemierzamy jeszcze długi korytarz i po chwili docieramy do sali prób. Właśnie zmieniają się tony, jest jeszcze głośniej, do muzyki dołączają głosy chłopaków, od razu rozpoznaję, to „Use somebody” Kings of Leon. Cofam się o krok i pociągam za sobą Jurka. Chcę ich posłuchać. Dźwięki są perfekcyjne, najwyraźniej chłopaki są w dobrej formie. Trochę się denerwuję. Nie wiem, czy znam jeszcze kogoś z zespołu poza Matem, może nadal gra z nim ktoś z liceum. Co ja mu powiem? Cześć, nie widzieliśmy się sto lat, pożycz nośnik danych? Głupio mi, tak się od wszystkich odcięłam po rozstaniu z Adamem. Nie chciałam go przypadkiem spotkać.
- Są nieźli, na prawdę- Jurek mówi wprost do mojego ucha- idziemy?
- Tak, ale pozwólmy im skończyć- stoimy blisko siebie, nagle Jurek przyciąga mnie do siebie jednym ramieniem, zaciska rękę wokół mojej talii i zaczyna się poruszać w rytm muzyki. Stykamy się mocno biodrami, to bardzo podniecające. Jurek wije się jak głos wokalisty wokół śpiewanych słów. Kładę mu dłonie na policzkach i składam delikatny pocałunek na jego ustach, uśmiecha się i nagle mnie odpycha, przechylając mnie tak, że prawie dotykam głową do ziemi. Gryzie mnie w szyję, do której ma teraz świetny dostęp.
- Prrr- słychać pomruk z mikrofonu, gitary powoli milkną- Seba, co to kurwa było, pałeczki pogubiłeś, coś za bardzo zwolniłeś.
Uśmiecham się do siebie, to Mat, nie wiedziałam, że tak dobrze śpiewa, zawsze krył się za gitarą. To chyba dobry moment. Wychylam się zza ściany i staję na przeciwko sceny. Dzieli mnie od niej dobrych 30 kroków. Dolna scena jest odwzorowaniem tej właściwej na górze. Mat właśnie odstawia na podłogę butelkę z wodą. Gdy podnosi głowę nasze oczy się spotykają. Przez chwilę studiuje moją twarz.
- Panowie, moment, mamy gościa- macham do niego niepewnie ręką, a on zeskakuje ze sceny, podchodzi do mnie dość mocno podkreślając każdy krok. Mam chwilę, by mu się przyjrzeć. Kurcze, zmężniał. Jego czarne włosy są asymetrycznie wystrzyżone, z jednej strony grzywa przysłania mu oko, a z drugiej są zupełnie krótkie. Ma na sobie szary t-shirt z jakimiś czarnymi motywami i skórzane czarne spodnie. Gdy sadzi kroki w moim kierunki, jego wielkie buty dzwonią łańcuchami, które są do nich przyczepione. Jego twarz wygląda na mocno zmęczoną, jakby nie spał od wielu godzin, mam złe przeczucie, czyżby coś brał...
- Monika! Co cię sprowadza na stare śmieci, tęsknota?
- Musiałam cię znaleźć, na szczęście nie porzuciłeś muzyki...
- Nigdy, to moje życie.
- Właśnie słyszałam, super brzmiałeś, od kiedy śpiewasz?
- Od jakiś 2 lat, nie mogłem się dogadać z wokalami, ale musiałem trochę oddać gitarę.
- A co poza tym? To twoje jedyne zajęcie?
- Chciałbym, ale ciągle nie. Szara rzeczywistość i brak odpowiednich znajomości, chyba się przeprosimy i pójdziemy na jakiś casting, właśnie mamy próbę przed jednym takim.
- To co robisz poza tym?
- Jeżdżę na TIR-ach- ulżyło mi, to może stąd ten zmęczony wygląd- ale chyba nie po to przyszłaś, żeby zapytać co u mnie...czemu się nie odzywałaś, tak się nie robi, wiesz o tym?- karci mnie na poważnie, a mi jest coraz bardziej głupio.
- Po tej historii z Adamem długo nie mogłam się pozbierać, a widywanie was wiązało się z widywaniem jego, a tego wolałam uniknąć...
- Gdybyś się do nas odezwała, wiedziałbyś, że i on się nie odzywa...
- Serio?! Byliście najlepszymi kumplami, ciężko mi w to uwierzyć
- Prysnął gdzieś, chyba nawet nie skończył tej swojej szkoły, od jego matki słyszałem, że do Holandii chyba wyjechał, a teraz Arek chyba mówił, ze parę tygodni temu na mieście go spotkał, ale nawet nie pogadali, bo gdzieś się spieszył. Arek dzwonił nawet do jego matki, ale mówiła, że znowu wyjechał, eh jesteście siebie warci, nie zostawia się tak kumpli- chyba widzi moje zażenowanie, bo odpuszcza i pyta- no to co cię tak nagle sprowadza?
- Nie jestem sama- unoszę rękę w kierunku ciemnego korytarza- mamy taki problem...kolekcjonowałeś elektronikę, masz coś jeszcze z tego...?
- Cały czas zbieram, a że jeżdżę po Europie moja kolekcja robi się coraz większa, czego szukacie?
Daję mu znak, żeby zaczekał chwilę, odchodzę na parę kroków i wołam Jurka ruchem ręki, podchodzi szybko. Kiedy jest już przy nas dokonuję szybkiej prezentacji:
- Mat mój kumpel z liceum, Jurek mój przyjaciel.
Chłopaki wymieniają dość mocne uściski dłoni i mierzą się wzrokiem. Eh samcy!
- To czego szukacie?
- Jurek, wytłumacz o co chodzi, ja nie bardzo się na tym znam.
- Szukamy pamięci EPROM, ale starej, najlepiej z początku lat 80-tych.
- Mam parę takich modułów- Mat szuka w pamięci- nawet chyba jeden z tego okresu, który was interesuje, tyle, że ten jest na pełnej płycie, sprowadzali to wtedy do Polski i sprzedawali jako IBM.
- Jest szansa, żebyś nam to pokazał- pytam niepewnie.
- Musielibyście poczekać, mamy jeszcze pół godziny grania, nie da rady inaczej, jutro znowu jadę w trasę.
- Jasne, że poczekamy, dzięki- odpowiada za nas Jurek. Usadawiamy się na ławce pod ścianą i wkrótce otaczają nas kolejne dźwięki, tym razem to moje ukochane „Going under”, tyle, że w wersji męskiej, a Mat na serio daje radę. Nie słyszałam jeszcze takiego wykonania. Wstaję z miejsca i śpiewam z nim, na szczęście nie jestem w stanie mu przeszkodzić, muzyka totalnie mnie zagłusza. Mat unosi powieki, przez chwilę jakby niczego nie widział, jakby nie było nic poza muzyką. Dostrzega mnie jednak i wpatruje się przez chwilę, po czym delikatnie się uśmiechać. Natychmiast słychać ten jego uśmiech w przekazie, więc mocno zaciska powieki by skupić się całkowicie na śpiewie. Gdy kończą, unoszę ręce wysoko nad głowę i klaszcze, wydając z siebie piski zachwytu. Zespół prycha śmiechem, ale za chwilę gitara gra cudny wstępniak, poznam go wszędzie, to „Child of mine” Gunsów. Piszczę jeszcze głośniej, ale nie mam szans w pojedynkę przekrzyczeć chłopaków. Próbuję ich rozpoznać, ale chyba żaden z nich nie grał z Matem w szkole. Podrygując do muzyki spoglądam na Jurka. Nadal siedzi na ławce. Jest pochylony. Opiera łokcie na kolanach i wpatruje się we mnie. Przysiadam koło niego.
- Ale mi tego brakowało- mówię mu wprost do ucha.
- Mata?
Czyżby był zazdrosny? Pukam się w czoło.
- Muzy, kiedyś spędzałam tu prawie każde popołudnie- krzyczę- chodź, wyjdziemy na zewnątrz.
Wstajemy, czekam aż Mat popatrzy w nasza stronę i daję mu znak, że będziemy na górze, podnosi rękę w górę, dając znak, że zrozumiał.
- Nie podoba ci się?- pytam gdy docieramy na górę.
- Muzyka super, spojrzenie pana Mata mniej, jak on właściwie ma na imię?
Chichoczę. Wychodzimy na zewnątrz i stajemy przy samochodzie.
- Mateusz, a co z jego spojrzeniem jest nie tak?
- Strasznie cię taksował wzrokiem.
Zastanawiam się nad ty głośno:
- Nie zauważyłam, ale wiesz? To możliwe. Ostatni raz jak mnie widział byłam trochę inna, nosiłam powłóczyste suknie i malowałam usta na czarno. Dziś nie jestem może w garsonce, ale w takim wydaniu też mnie chyba nigdy nie widział, poza tym nie oszukujmy się, on też się zmienił i muszę przyznać, że wygląda fajnie, tylko jakiś strasznie zmęczony jest.
- Dobrze się znacie, co?- stoi jak skała, jego ręce są splecione na klatce piersiowej, twarz próbuje nie wyrażać żadnych emocji. Staram się nie wybuchnąć śmiechem, on na prawdę jest zazdrosny.
- Nieźle, ale to czas przeszły. Byliśmy bardzo blisko w liceum, no jeszcze na pierwszym roku, potem się rozpadło.
- Blisko?
- To wtedy był najlepszy kumpel Adama, trzymaliśmy się w trójkę dość mocno, a potem jak się okazuje, obydwoje go zostawiliśmy, ale jak mogłam się trzymać Mata? To był przyjaciel Adama, a nie mój, moim stał się poprzez Adama...skąd miałam wiedzieć, że on też go zostawił...
- Może myślał jak ty
- Może...eh jakie to ma teraz znaczenie, ale strasznie żałuję teraz, gdy go zobaczyłam...trochę razem przeszliśmy
- Właśnie- oboje patrzymy gdzieś w dal, ale chyba każde z nas myśli o czymś innym, ja o Macie, o straconych chwilach, o tym co każde z nas przeżyło przez ten czas oddzielnie i jak szkoda utraconych przyjaźni, tym bardziej, że niewiele takich jak ta trafiło mi się w życiu. Nie czarujmy się jednak, gdyby nie Adam nie przyjaźniłabym się z Matem, a może?
- Hej- wyrywam Jurka z zamyślenia, gładząc go wskazującym palcem po policzku. Uśmiecha się i przekłada mój palec na swoje usta, składa na nim przelotny pocałunek.
- Myślę o Kompasie, nie powinienem odpuszczać, co?
- Ale to on wyjechał...
- Wiem, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to ja coś zrobiłem, albo inaczej...że ma to jakiś związek ze mną...nie wiem, w Gdyni nic nie wskazywało na to, żeby chciał zrobić taki krok...
Przemyślenia Jurka przerywają otwierające się z hukiem wielkie drzwi. To Mat.
- No dobra, chłopaki jeszcze grają, ale jak mamy to załatwić to idziemy, bo jutro znowu jadę w trasę. To twój wozik- gwiżdże z podziwem- w życiu bym nie powiedział, że będziesz jeździć czymś takim, w ogóle, że będziesz prowadzić...
- A pomyślałbyś, że będziesz jeździł na TIR-ach?- odpowiadam zadziornie.
- No co ty? Ale nie jest najgorzej. To daje sporą wolność, no i mogę sporo grać, w trasie też dużo piszę, wiecie godziny za kółkiem i czysta głowa...
- Czyli nie narzekasz?
- Chętnie zamieniłbym te moje kursy na trasy koncertowe, ale mogłoby być gorzej. Mógłbym siedzieć teraz za biurkiem i nie mieć czasu na granie.
- To dokąd?- pytam, gdy jesteśmy już w środku, Jurek potulnie wpasował się na tylne siedzenie. Chyba ciągle myśli o Kompasie. Ciągle się jakby obwinia, a jaki miał na to wpływ i to przy trybie pracy kumpla.
- Nadal mam to wszystko u matki, musi mnie niestety znosić, ale tylko w weekendy, więc niech nie narzeka...
- Nie próbowałeś się wyprowadzić?
- Raz, miałem taką panienkę, ale nie zdzierżyłem, w kapcie mnie chciała wsadzić- Mat śmieje się głośno, co dziwne żart podziałał też na Jurka- a po co wam właściwie ten EPROM.
Jurek przesuwa się bliżej nas, łapiąc się za zagłówki przednich siedzeń. No dawaj geniuszu, co mu powiesz?
- Jestem programistą i robimy taki projekt badawczy...krótko mówiąc, odtwarzamy czytnik do takiego starego EPROMA, ale potrzebujemy go podpiąć najpierw do innego, żeby nie wyczyścić tego właściwego.
- To ma sens, ale wtedy skasujecie pewnie mojego...
- No tak- mówi powoli Jurek, brzmi to tak jakby Mat chciał się wycofać.
- Spokojnie, nawet nie wiem co na nim jest, kupiłem go parę lat temu gdzieś na giełdzie, razem z płytą. Widzę, że jeszcze pamiętasz mój adres- mówi, gdy podjeżdżam pod jego dom.
- Jak mogłabym zapomnieć, to był mój drugi dom, nikt nie miał takiej matki jak ty...
- Nie mogę uwierzyć, że to się tak rozsypało, wysiada z samochodu, kiedy widzi, że my nie, zagląda z powrotem do środka- a wy nie idziecie?
- Zobacz, która godzina, to nie jest odpowiedni moment na wizytę po latach.
- Spokojnie, graty mam w piwnicy- podsuwa fotel pasażera do przodu, by ułatwić Jurkowi wydostanie się z tylnego siedzenia. Wchodzimy do budynku i kierujemy się na dół. Podchodzimy do ciężkich drzwi.
- Kupiłem piwnice od kilku sąsiadów, bo już mi matka groziła, że wywali mi kolekcję- tłumaczy otwierając zamek. Naciska przycisk na ścianie i po chwili nagrzewają się liczne energooszczędne żarówki. Naszym oczom ukazuje się pod linijkę urządzona wystawa elektronicznych rupieci, hm rupieci dla mnie, dla Mata skarbów, dla Jurka najwyraźniej też. Wpada do środka jak dziecko do sklepu z zabawkami. Chłopaki szybko odnajdują wspólny język, wymieniając się uwagami na temat poszczególnych przedmiotów, których nazw nie jestem nawet w stanie powtórzyć. Umawiają się nawet na partyjkę jakiejś gry na Atari, zaraz po powrocie Mata z kolejnego kursu.
- MM- chrząkam zniecierpliwiona- panowie do rzeczy. Patrzą na mnie zupełnie bez zrozumienia. Odkładają to, co mają aktualnie w rękach. Mat bez słowa sięga na półkę wyżej.
- A oto mój EPROM, podobno lata 80-te...- kładzie płytę delikatnie na rękach Jurka. Ten ogląda element z każdej strony.
- Tylko, żeby jej użyć, musielibyśmy zniszczyć to mocowanie...nie mogę tego wziąć, zniszczymy ją...
- To oddacie zniszczoną, ja nie będę jej nigdzie podłączał, może trafię gdzieś inną, to odkupię i najwyżej oddasz mi kasę.
Jurek patrzy na Mata z podziwem i wielką wdzięcznością. Wyciąga do niego wyprostowaną rękę. Mat odwzajemnia uścisk. Wreszcie znalazł kogoś, kto docenił jego zbieraninę. Odkąd pamiętam, nikt nie podzielał jego zachwytów nad kolejnymi zdobyczami. Mat pakuje znalezisko do odpowiedniego kartonu, zawijając je uprzednio w folię bąbelkową i z namaszczeniem oddaje Jurkowi.
- Obiecaj, że nie stracimy znowu kontaktu- mówię, gdy żegnamy się przy samochodzie.
Mat obejmuje mnie mocno.
- To raczej ty obiecaj, ja nie chciałem odpuścić pamiętasz?- gani mnie wzrokiem.
- Okej, teraz ja tego dopilnuję, widzimy się w sobotę.
- Nie- rzuca- w piątek, w Korsarzu, gramy koncert, przyjdźcie, tym razem moje kawałki.
- Nie odpuścimy- mówi Jurek i mocno przybijają dłonie. Chyba znaleźli nić porozumienia.
Wsiadamy do samochodu.
- To co teraz?- pyta Jurek.
- Idziemy spać...
- Do ciebie, czy do mnie?
- Dziś do mnie, chcę dziś być u siebie, nie czuję się jeszcze zbyt pewnie- odpowiadam.
Całuje mnie miękko w policzek.
- Zawieź mnie pod dom, jak możesz. Wezmę swój samochód i zawiozę ten skarb od razu do Stefana.
- Ok, czyli tę noc spędzę jednak sama- jestem pewna, że nie wróci na noc, gdy już zaczną.
- Jeśli skończymy przed ranem, przyjadę prosto do ciebie.
- Dobrze- sięgam do torebki- weź klucze, żebyś mnie nie budził.
Jurek uśmiecha się błogo. Już wie, że to będzie jego komplet.

czwartek, 18 kwietnia 2013

IIIXL

Sama nie mogę uwierzyć, że to powiedziałam. Ale na prawdę chce być teraz sama. Mam jednak dziwną pewność, że to nic między nami nie zmieni. Zrobił jednak coś, co cholernie mi się nie spodobało i zamierzam dać temu wyraz. Nie odpowiedział na to ani jednym słowem. Zatrzymuje samochód pod moim domem. Spokojnie wysiada i obchodzi auto, nie patrzy w moją stronę. Otwiera moje drzwi i podaje rękę. Szarmancki jak zawsze. To milczenie trwa już jednak za długo, chyba przegięłam. O nie, nie. To on przegiął. Nie powinnam teraz swoim zwyczajem odpuścić, ale co najlepsze nie mam ochoty tego zrobić. Przemyka mi przez myśl, że gdyby było parę lat wcześniej, a zamiast Jurka stałby tu Adam, właśnie wisiałabym mu na szyi i łagodziła całą sytuację. Dlaczego tak często ulegałam i robiłam coś co było sprzeczne z tym co tak na prawdę myślałam. Nie tym razem. Boli mnie cholernie jego milczenie, ale czuję się dobrze z tym jak postępuję. Stoimy chwilę na przeciwko siebie.
- No to cześć- mówię.
- Cześć- odpowiada. Widzę jego smutek. Czemu baranie nic nie zrobisz? Tylko w sumie czego bym oczekiwała? Z braku innych reakcji odwracam się na pięcie i odchodzę w kierunku drzwi. Zastanawiam się, gdzie jest moja rozpacz, już powinna tu być. Co się ze mną dzieje? Czy moja pewność siebie zbytnio nie triumfuje?
Docieram na górę, pierwszy raz od wielu dni jestem sama. Ostatnio, albo byliśmy razem, albo zaraz mieliśmy się spotkać. Nie włączając światła, podchodzę do okna w sypialni. Jurek nadal stoi przy samochodzie. Opiera prawą rękę o samochód, lewą trzyma swoim zwyczajem w kieszeni. Jest lekko pochylony, jakby odpoczywał po biegu. Jego oczy skierowane są w ziemię. Po paru chwilach prostuje się, znika we wnętrzu samochodu i odjeżdża.
Dochodzę do wniosku, że albo się super rozumiemy i wie, że teraz potrzebujemy pobyć oddzielnie, albo kompletnie się nie rozumiemy i wtedy...no właśnie co? Jako nastolatka pomyślałabym, że to może oznaczać koniec, ale dziś tak nie uważam. To byłoby beznadziejnie głupie. Przebieram się w domowe ciuchy, nalewam sobie szklankę soku z czarnej porzeczki i machinalnie zaglądam do lodówki. Wita mnie pustka. No tak, ostatnio nie troszczyłam się o zakupy. Siadam przy stole i podkulam kolana, opieram na nich brodę. Popijając sok zastanawiam się nad tym co się wydarzyło. Po co mnie tam zabrał? Wstydzi się ich czy nie? Co ja o nich myślę tak na prawdę, a nie to co powinnam? Tak na prawdę, hmm, to nic o nich nie wiem, nie wiem dlaczego zdecydowali się żyć jak trzydzieści lat temu, jakby udawali, że nic się nie zmieniło, może są do tego zmuszeni, może po prostu nie mają kasy? Czy wtedy ich syn kupowałby sobie designerskie mieszkanie na Mokotowie? Nie za dobrze by to o nim świadczyło. Moje myśli podążają w niebezpiecznym kierunku. To nie moja sprawa. Nie wiem jakie ma z nimi relacje, co nimi kieruje, czy to ich wybór czy konieczność? No i znowu, po co poddał mnie temu durnemu testowi? Gapię się na półki z książkami. Wygląda na to, że dziś będę mogła bez przeszkód zabrać się za trzecią część trylogii Fifty Shades. Nie ma wprawdzie jeszcze trzeciej części po polsku, ale nie mogłam czekać i zamówiłam z Amazona wersję oryginalną. Czeka tu na mnie od kilku dni. Dzisiejszy wieczór będzie na nią idealny. Podchodzę do półki, ale mój wzrok pada jeszcze na album ze zdjęciami z liceum. Kiedyś bardzo skrupulatnie wywoływałam najbardziej pamiątkowe zdjęcia i umieszczałam je tematycznie w albumach. Zasiadam na kanapie i otwieram pierwsze karty. Impreza po maturze na działce Beaty, studniówka, wycieczka do Pragi, zdjęcie klasowe. Wpatruje się w nie przez dłuższą chwilę. Spoglądają na mnie z niego naburmuszone twarze nastolatków odzianych w ciemne stroje. Właściwie cala klasa gustowała w metalu lub ciemniejszych odcieniach rocka, a teraz? Dziewczyny wskoczyły w garsonki, a chłopaki w garnitury. Poza jednym. Mat. O, cholera!!! Myślę przez chwilę, a potem gnam do sypialni. Wygrzebuję z szafy czerwone pudło. Wysypuję zawartość na podłogę. Jest. Mój notes z telefonami. W przelocie chwytam torebkę i wracam na kanapę. Znajduję w notesie odpowiednią kartkę. Od kiedy padł mi jeden z telefonów, co jakiś czas spisuje wszystkie swoje namiary w notesie. Robię też elektroniczną kopię na dysku. Tylko nie wiem po co? I tak prawie z nikim się nie kontaktuję. Dzwonię najpierw na komórkę. Włącza się poczta głosowa, ale nie dowiaduję się z niej do kogo się dodzwoniłam. Mam jeszcze stacjonarny. Pewnie do jego rodziców. Pamiętam jego mamę, Ewelinę, fajna babka, no nic dzwonię, może mnie poznają. Po kilku sygnałach słyszę dynamiczne:
- Tak słucham.
- Dobry wieczór, z tej strony Monika Stawo...
- Monika Stawo?....- przez chwilę słyszę pomruki zastanowienia, uśmiecham się do siebie, to na pewno pani Ewelina- ach Monika! Czemu się nie odzywałaś tak długo, boże to wieki. Tak się kumplowaliście z Matkiem, a potem co?
- Tak się poukładało, a propos szukam do niego kontaktu, nie wiem czy komórka jest aktualna?
- Taaa, pilnuje tego swojego numeru, ale wiesz co? Teraz jest chyba na próbie. Zawsze w niedziele bębnią wieczorami.
- A wie pani gdzie?
- Niestety nie, nigdy mi nie mówi, gdzie wychodzi...
- Czyli adresu też nie zmienił?
- Niestety nie- wzdycha. Rozumiem mamy tu do czynienia z przyspawaną pępowiną. Nie ma się co czarować, mnie też w innych okolicznościach nie byłoby stać na samodzielne mieszkanie.
- No nic, dziękuję, spróbuję zadzwonić potem na komórkę, może już będzie wolny.
- Słuchaj, a może coś przekazać?
- Trudno tak będzie w jednym zdaniu...pani Ewelino czy on nadal zbiera starą elektronikę.
- Temu też jest wierny, już ruszyć się nie ma gdzie. A co u rodziców, wrócili?
- Nie, nadal są w Kętrzynie, nie zanosi się, żeby mieli wrócić, ale służy im, pani Ewelino, przepraszam muszę kończyć, dziękuję za informacje, postaram się odezwać.
- Tylko nie zapomnij, powiem mu, że dzwoniłaś, cześć.
- Dzięki, dobranoc.
Jeśli na prawdę tak rzadko zmienia upodobania, to powinien być teraz w Kotłowni. Tak nazywaliśmy salę w podziemiach teatru, którą kiedyś załatwił chłopakom nasz polonista. Nie bardzo podobała mu się muzyka, jaką grali, ale twierdził, że lepsze to, niż żeby się mieli szwędać po ulicach. Zakładam na siebie dżinsy i białą koszulkę, z szafy wyciągam ramoneskę. Jeszcze gruby pasek i botki. Chwytam małą torebkę, gdzieś muszę schować dokumenty, telefon i portfel. Ok, mogę iść. Już na klatce przychodzi mi do głowy, że mój samochód stoi pod domem Jurka, trudno, to nie jest daleko. Podczas marszu przychodzi mi do głowy, że nawet nie wiem, o co go pytać, jeśli oczywiście będzie chciał mi pomóc. Może zadzwonię do Stefana? E, po co te demonstracje. Jestem trochę zła na Jurka, ale po pierwsze trochę mi już przeszło, po drugie on się chyba czuje gorzej niż ja, po trzecie to zupełnie inna sprawa. Sama nie wierzę, że potrafię to rozdzielić, ale chyba z wiekiem zyskuję na rozsądku. Odbiera niemal natychmiast:
- Monika, dobrze, że dzwonisz, wszystko ci wyjaśnię, to znaczy postaram się.
- To później, chyba wiem skąd wziąć tę waszą część,.... kostkę, .....ten nośnik- niemal słyszę jego zaskoczenie.
- Na prawdę, skąd?
- Możesz ze mną jechać, jeśli chcesz. Wyjaśnię ci w drodze, właśnie idę w twoim kierunku, zostawiłam tam samochód.
- Już schodzę.

wtorek, 16 kwietnia 2013

XLII

Listopad. Jeszcze nie jest tak późno, ale już ciemno. Jedziemy Połczyńską, potem Wolską. Podziwiam widoki za oknem. Kiepsko znam tę część Warszawy. Uśmiecham się do swoich myśli i kręcę powoli głową.
- Czemu tak zaprzeczasz?- pyta Jurek, patrząc to na mnie to na drogę. Zatrzymuje się na czerwonym świetle.
- Nie zaprzeczam, jestem zadziwiona.
- Czym tak bardzo?- gładzi mnie czule po policzku.
- Jesteś tak różny od tego co zobaczyłam...
- Chodzi ci o mój dom- wzdycha i zmienia się wyraz jego twarzy- jednak ci nie pasuje, ja też nie zawsze jestem z niego dumny....
Patrzę na niego zdumiona przez chwilę, ale tracimy kontakt wzrokowy, bo ktoś za nami trąbi, nie zauważyliśmy kiedy zmieniło się światło.
- A dlaczego?
- Jak to dlaczego, przecież to oczywiste, widziałaś przecież- jest zirytowany- możemy już o tym nie mówić. Masz ochotę na spacer? Jak pojedziemy cały czas prosto, wylądujemy na Starówce.
- Hm, spacer, od tego powinniśmy zacząć, no nie?- pozwalam mu na zmianę tematu. Może na spacerze uda mi się wyciągnąć coś więcej. Mam z tym mały kłopot. Widzę, że w jakimś sensie wstydzi się swojego domu, z drugiej zabrał mnie tam dla swoistego testu, co też nie do końca mi odpowiada, ale nie wiem czy jego wstyd nie drażni mnie bardziej.
- Fakt, szybko się to potoczyło- zastyga w zadumie.
- Teraz będziesz musiał nadrobić ze mną te wszystkie randki, których nie było...nie uważasz, że trochę ZA szybko.
- A jaka odpowiedź jest właściwa? Który moment jest dobry, by zacząć, a który by pójść dalej?- mówi filozoficznie.
Parkujemy przy pomniku Piłsudskiego. Jurek szarmancko otwiera mi drzwi. Kiedy wysiadam bierze mnie w ramiona i mocno przytula.
- Chrzanić to, który moment jest dobry, już nie wyobrażam sobie, że mogłoby cię nie być. Czy lepiej byłoby marnować czas na konwenanse?
- No wiesz, zaloty nie byłyby takie złe- staram się rozluźnić atmosferę. Zaskakuje mnie to jaki potrafi nagle stać się ckliwy. Jego wyznania sprawiają, że miękną mi kolana, ale jakoś nie do końca potrafię się odnaleźć w tej romantycznej konwencji. Nie wiem co teraz chciałby ode mnie usłyszeć, nie wiem co sama chciałabym mu powiedzieć.
- Więc chodź, nadrobimy to. Po pierwsze spacer. Nie byliśmy jeszcze na spacerze. Wolisz w lewo na Plac Zamkowy czy w prawo Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem?- podaje mi ramię, a ja ochoczo wsuwam pod nie swoją rękę. Chwilę się zastanawiam. Ze względu na wysokie obcasy spacer nie będzie zbyt długi. Przypominam sobie o bruku, jakim wyłożona jest cała Starówka i dochodzę do wniosku, że w lewo nie będzie zbyt wygodnie.
- Wybieram w prawo.
- Jak sobie Pani życzy- robimy parę kroków, nagle Jurek głośno wypuszcza powietrze- i zabij mnie, nie wiem co się dalej mówi na randkach.
Chichoczę.
- Teraz powinieneś nastroszyć piórka i zaprezentować się tak, żebym była tobą oczarowana i nie mogła ci się oprzeć.
- E to co ja się staram, przecież i tak nie możesz...
Daję mu mocnego kuksańca w bok.
- Nie bądź taki pewien siebie- robię naburmuszoną minę.
- Nie bądź zła, takie minki są nie w twoim stylu. Jedną odpowiedź już mamy. Pewnego etapu nie cofniesz. Jesteśmy już za daleko, za dużo się wydarzyło, zbyt wiele nas łączy...
- Ale o ten dzisiejszy test, jestem na ciebie zła- tym razem mówię poważnie. Przygląda mi się bacznie i już wie, że żarty się skończyły.
- Test?
- Zawiozłeś mnie do rodziców, bo to był test. Tylko nie wiem jak go nazwać, więc powiem wprost, chciałeś sprawdzić czy lecę na kasę?
- Nie, nie no co ty- mówi, ale mało przekonywująco- nie o to chodziło, chciałem tylko...chciałem sprawdzić...
- Sprawdzanie to test- mówię możliwie spokojnie, ale jestem coraz bardziej wściekła.
- Kurwa, nie wiem co chciałem- klnie, a moje oczy robią się okrągłe, to niewiarygodne, nawet nie zamierza zaprzeczyć. Odsuwam się od niego. Stoimy na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Królewskiej. Kiepsko wpisujemy się w spacerujący tłum. Jurek chwyta mnie za rękę. Nie bardzo mam teraz ochotę go dotykać, ale jego uścisk jest zbyt mocny. Ciągnie mnie w kierunku podcieni. Między filarami ruch spacerowiczów jest zdecydowanie mniejszy. Jego twarz jest maksymalnie spięta- Monika, przepraszam cię, nie zdawałem sobie sprawy jak głupio to wyglądało. Pomyślałem, że jak to zobaczysz, to odejdziesz...
- No jest coraz lepiej, chciałeś żebym odeszła- łzy napływają mi do oczu, jedyne czego teraz chcę to uciec stąd i jak najszybciej znaleźć się w domu. Sama. Odwracam się gwałtownie, ale łapie moje ramię i odwraca z powrotem w swoim kierunku.
- Pomyślałem, że odejdziesz, ale jeśli zostaniesz, to będzie znaczyło, że na prawdę chcesz ze mną być- mimo mojego oporu, przyciąga mnie do siebie i przytula mocno, jego broda opiera się o moją głowę. Nie odwzajemniam uścisku. Zauważa to po chwili i uwalnia mnie z uścisku. Bacznie mi się przygląda. Ocieram opuszkiem łzę, która kręci się w moim oku. Nie będę płakać, o nie.
- Mam ochotę stąd prysnąć jak najdalej, nie bardzo cię lubię w tej chwili. Zawieź mnie do domu- mówię cierpko, odwracam się na pięcie i ruszam w stronę samochodu.
- Monika błagam cię- mówi, po chwili rusza za mną- odwiozę cię, zrobię co zechcesz, ale proszę cię, usiądźmy na chwilę. Wejdźmy na kawę. Wysłuchaj mnie.
- Nie mam ochoty już cię słuchać, nie w tej chwili, odwieziesz mnie, czy mam jechać autobusem?
- Odwiozę, oczywiście odwiozę, ale...- urywa, bo gwałtownie unoszę rękę go góry, po czym kładę wskazujący palec na ustach.
- ĆĆĆ, nic już nie mów, tylko mnie odwieź...
Już nie protestuje. Idziemy do samochodu. Chowam się jak mogę w płaszcz, ręce wbijam do kieszeni. Idę tak szybko jak pozwalają mi na to obcasy. Z ulgą przyznaję, że szybki marsz koi nieco moje emocje. Chwilę zastanawiam się co nim kierowało, żeby tak głupio ze mną postąpić? Niestety, trochę będzie musiał teraz pocierpieć. Gdy jesteśmy przy samochodzie, właściwie nie czuję już złości. Kurczę, ten facet na prawdę się we mnie zakochał. Otwiera moje drzwi i wpuszcza mnie do środka. Po chwili siada na swoim miejscu. Patrzy na mnie bacznie, a ja mam wzrok utkwiony w przedniej szybie. Udaję, że go w ogóle nie dostrzegam. To zaczyna być nawet zabawne. Nie jest mi jednak do śmiechu. Jurek bez słowa wyprowadza auto z parkingu i ruszamy na Mokotów. Mijamy ciemne ulice Warszawy. Z głośników lecą jakieś chilloutowe kompilacje. Wspaniale ilustrują to co dzieje się za oknem i we mnie. Myśli idą w jedną stronę i gdy ich melodia jest już w miarę ustalona, nagle zmieniają bieg i wchodzi nieoczekiwanie nowy instrument. Właściwie nie myślę już o nas. Bardziej koncentruję się na obserwacji życia miasta. Nie miałam pojęcia jak za nim tęsknię. Kiedyś spędzałam na jego ulicach wiele godzin. Ostatnio zaś, moje życie koncentrowało się na kilku punktach. Praca-dom- Marta- raz w miesiącu rodzice. Kiedy stałam się taka bezbarwna? A czy kiedyś w ogóle przestałam taka być?
- Do ciebie, czy do mnie?- z zadumy wyrywa mnie głos Jurka.
- Ja do siebie, a ty gdzie chcesz...

piątek, 12 kwietnia 2013

XLI

Jestem obezwładniona, budzi mnie brak możliwości poruszania się. Otwieram oczy. Jestem bardzo blisko jego szyi. Zaciągam się jego zapachem. Jest boski i nie mogąc się oprzeć unoszę nieznacznie głowę i całuję go w czubek brody. Oplata mnie całkowicie. Nogą blokuje moje nogi, ramionami oplata mnie ciasno i trzyma przy sobie. Delikatnie wyplątuję się z jego objęć, muszę iść do toalety. Nieznacznie zmienia pozycję, wydaje z siebie pomruk i znowu odpływa. Stoję przez chwilę przy wejściu do sypialni i przyglądam mu się. Teraz we śnie jego twarz jest prawie gładka, a bruzda na czole, między brwiami prawie niewidoczna. Dopiero teraz dostrzegam jak jego twarz na co dzień jest spięta. Ruchem motyla podfruwam do toalety. Postanawiam nie wracać już do łóżka. Nagle zapragnęłam zrobić mu niespodziankę i wyręczyć go w szykowaniu śniadania. Rozglądam się po kuchni, co mogłabym przygotować? Decyduję się na jajka na miękko z kanapką z szynką na sałacie i z pomidorem, a do tego kakao. Najwięcej problemu sprawia kakao, nie mogę go znaleźć, może młodzi mężczyźni nie mają czegoś takiego w domu? Znajduję natomiast gorzką czekoladę, myślę sobie, że się nada, rozpuszczę ją i dodam do ciepłego mleka.
Układam nakrycia na blacie w kuchni. Jestem staranna jak nigdy. Sama mogłabym jeść byle gdzie, byle jak, ale z nim chcę celebrować śniadanie. Czyżbym chciała mu się przypodobać? Znajduję wiele przydatnych rzeczy jak kolorowe podkładki pod talerze, obrączki do serwetek, kokilki na jajka, piękne filiżanki w których zamierzam podać kakao. Wszystko wygląda na nietknięte. Nalewam gorące kakao do ogrzanego dzbanka i już mam iść obudzić mojego księcia, gdy słyszę jak z wielkim hukiem spada z łóżka. Już przy wejściu sypialni nie mogę się powstrzymać i wybucham śmiechem. Wygląda na to, że Jurek z trudem odnajduje świadomość. Po chwili rozumie już co się stało i sam zaczyna się śmiać. Przekręca się na plecy i wyplątuje z kołdry. Opiera się na jednym łokciu, a drugą rękę wyciąga do mnie, wzywając mnie wskazującym palcem. Wygląda cudnie, ale nie po to się tak starałam.
- Później, teraz chodź na śniadanie- mówię zdecydowanie.
- Nie dostanę nawet małego całusa- zrywa się z podłogi i jednym susem jest już przy mnie.
- Dobrze wiemy, że na jednym całusie się nie skończy- zarzucam mu ręce na szyję i cmokam w nos. Obejmuje mnie i przyciska mocno do siebie, jego dłonie wędrują na moje pośladki i przyszpila do mnie swoje biodra- wiem do czego zmierzasz, ale to na deser, idziemy bo wszystko stygnie.
- No tak, już nie działam na ciebie jak dawniej- robi minę płaczącego dziecka, a ton wypowiedzi wskazuje na to, że całe wieki jesteśmy razem. Wygląda z sypialni w kierunku kuchni, jego oczy robią się okrągłe i pozostawia mnie rzucając przez ramię- przekonałaś mnie. Zasiada na wysokim krześle. Po chwili odwraca się- Dołączysz do mnie?
Kiedy siadam obok niego, patrzy na mnie z błogością- Chyba nikt poza mamą nie zrobił mi jeszcze śniadania.
- A te tabuny lasek? Nie jadałeś śniadań w ich towarzystwie po męczącej nocy- sarkam nalewając mu do filiżanki kakao.
- To był tylko seks, z żadną nie nocowałem, nigdy, ..., kurczę sam nie mogę w to uwierzyć. Tyle mnie ominęło- podnosi moją dłoń do swoich ust i muska pocałunkiem.
Korci mnie, żeby zapytać o Andreę, bądź co bądź to z nią pierwszą pomieszkiwał, ale gryzę się w język. Widzę, że jego nocne myśli nie zniknęły razem z nadejściem dnia. Nie chcę burzyć radosnego poranka i włączam się w beztroskę. Pierwszy raz mamy sporo czasu dla siebie i nie musimy nigdzie gnać. Mamy oczywiście z tyłu głowy niełatwe, bieżące wydarzenia, ale one są, toczą się i szybko nie znikną. W tej chwili jednak to my jesteśmy najważniejsi i budujące się między nami błyskawicznie uczucie, tworzący się związek. Okazało się, że wstaliśmy dość wcześnie, także poza celebracją śniadania, mamy również chwilę na poranne pieszczoty. Są dziś bardzo ckliwe, nieśpieszne, delikatne. Doprowadzamy się obydwoje do rozkoszy bliskością ciał, dłońmi, językami. Kochamy się w łóżku, na kanapie i pod prysznicem. Nie jestem jednak zmęczona. Zdaję sobie jednak sprawę, że niedługo powinniśmy jechać do rodziców Jurka i pomału rośnie mi w brzuchu twarda kula zdenerwowania.
- O której mamy być u twoich rodziców?- pytam zabierając się za makijaż.
- Jeszcze to- nie jest zadowolony- jakoś wyleciało mi to z głowy, ale strasznie mi się nie chce- ma skrzywioną minę, a zastanawiam się o co chodzi. Najpierw chciał, żebym ich poznała, mimo moich sugestii, że trochę na to wcześnie, a teraz mu się odechciało. A może chodzi o niechęć do swojego domu jako takiego? I już nie wiem co gorsze.
- Chcesz to odwołać?- pytam.
- Trochę na to za późno, ale ten poranek był...doskonały- przytula się do moich pleców- podwójnie waniliowy- robi na mojej szyi mokry ślad językiem- po prostu, nie chce mi się tego przerywać, nie jestem pewien, czy kiedykolwiek mi się to znudzi- patrzę na niego w lustrze, to prawda jest doskonale.
- No więc, o której?
- Mama szykuje się na 15:00.
- To znaczy, że zaraz musimy wychodzić- zaczynam panikować.
- Spokojnie, Jelonki nie są tak daleko.
- Muszę wrócić do domu, porządnie się ubrać, a po drodze chciałabym kupić kwiaty i wino- wyrywam się z jego objęć, a moje zdenerwowanie sięga zenitu.
- Nie panikuj, to nic wielkiego!- jest bardzo zdziwiony popłochem jaki właśnie powoduję.
- Dla mnie jest, poznam twoich rodziców, najważniejsze osoby w twoim życiu, a wcale nie jestem na to gotowa, chciałabym żeby wyszło dobrze.
- Nie przeceniałbym tego wydarzenia- staję jak wryta, kompletnie się nie rozumiemy, chyba pierwszy raz.
- Nie jest dla ciebie ważne, że ich poznam i co o mnie pomyślą?
- Nieszczególnie, ty i ja to nie ich sprawa, poznają cię, ale nie będzie mnie obchodziło co myślą na nasz temat.
- Spotykałbyś się z kimś, kogo nie akceptują?
- Kurcze nie wiem, nigdy nie musiałem się nad tym zastanawiać. Mówiłem ci już, nigdy nie przedstawiłem im żadnej dziewczyny.
- Dobra skończmy to, i tak jestem zdenerwowana, pozwól mi się przygotować do wyjścia, a potem jedziemy do mnie, do jakiś delikatesów i po kwiaty.
- Okej, okej- unosi ręce w geście poddania- nie chcę tylko, żebyś była zawiedziona.
Znów nie wiem, co ma na myśli, ale nie chcę teraz o tym myśleć i krok po kroku realizuję swój plan. W domu wybieram bezpieczny komplet czarny żakiet z białą lamówką na klapach, rękawach i biodrach, czarną ołówkową spódnicę i buty na obcasie. Na to wszystko zakładam kremowy płaszczyk. Muszę przyznać, że wyglądam dość szykownie. W tym czasie Jurek obiecał kupić kwiaty. Poprosiłam go o kilkanaście herbacianych róż. Ciężko westchnął na tę prośbę, ale znowu odsunęłam od siebie chęć analizowania tego. Gdy zapinam płaszcz, wchodzi z kwiatami i spogląda na mnie. Rozchylam poły płaszcza i prezentuję swój strój.
- A może coś mniej szykownego?- pyta skonsternowany.
Wszystko mi opadło. Chyba zrozumiał znaczenie mojej zbolałej miny.
- Monika, wyglądasz pięknie, ale jedziemy prawie na wieś, do prostych ludzi, nie chcę żebyś się zawiodła, albo czuła tam źle.
- To czemu mi nic nie mówisz o nich, skąd mam wiedzieć, jadę na pierwszą wizytę do rodziców mojego faceta, chcę wyglądać poważnie i oddać im tym należny szacunek.
- Przesadzasz skarbie, no dobrze chodźmy.
- Poczekaj jeszcze chwilę- znikam w sypialni i zamieniam żakiet na kremową szyfonową bluzkę, na szyję zarzucam czarne długie korale, więcej tak szybko zmienić nie zdążę- lepiej?- pytam stając w przedpokoju.
- Cudnie, dobrze, chodźmy i nie denerwuj się tak, bo zacznę sądzić, że jeśli będziesz mnie chciała przestawić swoim rodzicom, to powinienem się bać i wypożyczyć smoking.
- Nie inaczej- uśmiecham się promiennie, a jemu rzednie mina.
Po drodze upieram się, byśmy kupili wino, dla Jurka jest to oczywiście zbyteczne. Żałuję, że nie wypytałam go wcześniej o rodzinny dom, może zrozumiałabym jego zachowanie i lepiej bym się do tej wizyty przygotowała.
Podróż jest jednak dość długa. Kierujemy się na zachód, mam wrażenie, że zaraz wyjedziemy z Warszawy. Trasa jest tu szeroka, a zabudowań coraz mniej. Rzadko bywałam w tej części Warszawy. Z trasy zjeżdżamy gdzieś między jednorodzinne domki. Zabudowania wyglądają na dość wiekowe. Niektóre domy są odnowione lub przebudowane. Zatrzymujemy się przed zieloną bramą. Jurek otwiera furtkę i wpuszcza mnie do środka. Do domu prowadzi ścieżka ułożona z zatopionych w ziemię kawałków betonu. Sam dom wygląda na wiekowy. Elewacja ma nieokreślony siny kolor. Podwórko jest dość obszerne, ale bardzo ponure. Nie ma tu praktycznie trawnika, tylko ubita czarna ziemia. Pod wiatą czają się zdezelowane i bardzo stare maszyny rolnicze, a właściwie ich szczątki.
- A więc tu się wychowałeś?- patrzę na Jurka, a on ma dość niepewną minę.
- Właśnie tak- odpowiada- masz ochotę wejść dalej?
- Co to za pytanie?- zastanawiam się co mu chodzi po głowie.
Otwiera drewniane drzwi wejściowe i wchodzimy do ciemnej sieni. Szuka ręką włącznika. Zapala się umocowana przy suficie żarówka, osłonięta plastikowym koszem. Kilka kroków dzieli nas od kolejnych drzwi. Te otwierają się nagle z impetem.
- Widziałam, że zajechaliście- dopada nas krępa, niska pani ze świeżą trwałą na głowie. Łapie Jurka za szyję i przyciąga mocno do siebie, po czy całuje go w głowę.
- Mamo, to Monika- wskazuje na mnie, a ja wręczam jej kwiaty. Jest zakłopotana.
- A kto ma być, mówiłeś, że będziecie razem. No zapraszaj na pokoje.
Wchodzimy bezpośrednio do niskiej kuchni, z której z kolei prowadzi wejście do dużego pokoju. Stoi tu spory stół i krzesła, w dalszej części pod ścianą dwa fotele przedzielone niskim stolikiem. Na jednym z foteli siedzi potężny mężczyzna. Ma przerzedzone, siwe włosy. Jego oczy wyglądają na mocno zmęczone. Wpatruje się w telewizor i nie zwraca na nas uwagi, gdy wchodzimy.
- Tato- odchrząkuje Jurek.
Mężczyzna odwraca głowę i zauważając nas zrywa się z fotela.
- Ojciec do mnie mów, tyle razy ci mówiłem- podchodzi do Jurka i żartobliwie boksuje go w brzuch, Jurek odpowiada gardą, przez chwilę się śmieją, ojciec poklepuje go po ramieniu i zwraca w moją stronę- a ta piękna pani?
- Ojciec pozwoli, to Monika.
- Dzień dobry- odpowiadam uściskiem dłoni, a ojciec Jurka zamaszyście całuje mnie w dłoń.
Dołącza do nas mama Jurka.
- No co tak stoicie, ojciec proś do stołu, zaraz będzie obiad, tylko kartofle dojdą- wskazuje ręką miejsca. Jestem oszołomiona. Nie spodziewałabym się, że taki mógłby być dom rodzinny Jurka. Kompletnie nie pasuje do tego otoczenia. Zupełnie inaczej wygląda, inaczej się ubiera, inaczej mówi.
- Dobrze wyglądasz synek- kontynuuje jego matka- jak z żurnala i pannę taką elegancką przyprowadziłeś, ojciec on już całkiem nie nasz- mówi to i widać jak przepełnia ją duma z syna.
- Mogłaś tak nie naciskać na szkołę, a ty nauka i nauka, no to się wyuczył i o czym on ma z nami teraz rozmawiać- oczy ojca śmieją się gdy to mówi, choć stara się być poważny, znowu solidnie klepie syna po plechach.
- Ja naciskałam?!- oburza się matka- to tyś się w tym hotelu naoglądał świata i chciałeś żeby wyżej szedł.
Jurek spogląda na mnie z zakłopotaniem, a ja odpowiadam ciepłym uśmiechem.
- Tak czy owak, syn się państwu udał- ryzykuję i zabieram głos w tej wymianie zdań.
Jurek jest nieco zaskoczony, rodzice chyba też. Ojciec kiwa głową i mówi:
- A udał się, a pani się na nim poznała, mam rozumieć?
- A tyś co taki ciekawski- ruga go matka, ich sprawy- najważniejsze, że przyjechał, od powrotu tylko raz zajrzał- żali się zwracając do mnie.
- Mamo, tyle mam roboty, że spać nie mam kiedy, na prawdę nie dało rady- tłumaczy się Jurek.
- A dziewczynę zdążyłeś poznać?!- śmieje się z niego matka.
- To też mama było w pracy.
- Aj wy młodzi, tylko ta praca i praca, a gdzie życie?- wzdycha.
- A ty matka nie pamiętasz jak zasuwaliśmy, tak samo było- ripostuje dynamicznie ojciec.
- O cholera, kartofle- mama Jurka rzuca się biegiem do kuchni.
- To może ja pomogę- pośpiesznie wstaję z krzesła.
- Szkoda bluzeczki, tak ładnie pani wygląda, jeszcze się pani zabrudzi.
- To się wypierze- uśmiecham się do starszej pani, pojęcia nie mam ile ma lat, ale wygląda jak i jej mąż na starszych od moich rodziców- to zanieść?- wskazuję na parującą wazę?
- Jak pani taka dobra.
Siadamy do obiadu. Pani domu ugotowała rosół, a na drugie podała mielone kotlety, marchewkę z groszkiem i puree z ziemniaków. Wszystko było pyszne, a ja wkrótce poczułam się jak na obiedzie u rodziny na wsi. Trochę tu inny zapach niż w nowych mieszkaniach, trochę inne jedzenie niż to do którego przywykłam, ale rodzice Jurka wydali mi się bardzo sympatyczni. Jurek za to bardzo mało mówił. Wyczułam, że nie czuł się do końca komfortowo. Ja też zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko dobrze poszło. Gdy znaleźliśmy się w samochodzie postanawiam o to zapytać, ale on zaczyna pierwszy:
- I co, nie masz ochoty uciec w popłochu?- pyta zimno.
Nie podoba mi się ten ton i nie do końca wiem co ma na myśli.
- A o co pytasz?- pytam nie ukrywając niepewności.
- Słuchaj, jeśli ci nie pasuje skąd pochodzę, to lepiej powiedz mi to teraz.
- O co ci do diabła chodzi?
- Byłaś tam ze mną, widziałaś jacy są moi rodzice, wychowywali mnie, to prości ludzie, wiem, że to może mieć wpływ na nasz związek.
- Niby jaki? Nie rozumiem za bardzo, czy ty...czy ty się ich wstydzisz?
- Ja nie- na szczęście pojawia się na jego ustach uśmiech- a ty nie wstydziłabyś się takich teściów?
Wow, wow, wow...
- Do zostania teściami to mają jeszcze trochę czasu...
- Nigdy nic nie wiadomo- uśmiecha się do mnie szelmowsko i przekręca kluczyk w stacyjce- założę się, że twój dom i twoi staruszkowie są zupełnie inni.
- To prawda- kiwam głową, dokładnie wiem co ma na myśli- ale o co ci chodzi z twoimi, dlaczego tak mnie zaatakowałeś?
- Zaatakowałem?
- Pytałeś czy nie chcę uciec?
Wzdycha ciężko. Widzę, że chce mi coś powiedzieć, otwiera wreszcie usta. Po chwili je zamyka. Waha się. Po chwili jedyne co mówi to:
- Najważniejsze, że jednak jesteś...

czwartek, 4 kwietnia 2013

XL

Nie wiem co mnie budzi. Otwieram oczy. W sypialni Jurka panuje półmrok, smuga światła dobiega z salonu. Leżę po lewej stronie łóżka, więc widzę taflę okna w salonie. Przy oknie stoi on. Ma na sobie tylko czarne spodnie od piżamy. Łagodnie zwisają z jego bioder. Stoi tyłem do mnie, opiera czoło na wyciągniętej wysoko w górę, opartej o szybę ręce, w dłoni trzyma komórkę. Przyglądam mu się przez chwilę i zastanawiam się dlaczego nie ma go przy mnie. Gdy podchodzę do niego, widzę odbicie jego twarzy w szybie. Słyszy mnie i widzę jak prawy kącik jego ust wędruje nieznacznie do góry.
- Obudziłem cię? Przepraszam- mówi do mnie, ale nie odwraca się.
Przylegam do jego pleców.
- Co się stało? Wracaj do łóżka.
- Rozmawiałem ze Stefanem, zadzwonił gdy spałaś- podnosi moją dłoń i całuje, odkłada ją na swoje miejsce, to znaczy na swój tors i nakrywa swoją- mocno spałaś, nie słyszałaś telefonu.
- Czy coś się stało?- powtarzam pytanie i widzę, że zbiera myśli. Daję mu chwilę, a czekając na odpowiedź wodzę ustami po jego plecach. Nie jestem pewna, czy jestem przygotowana na złe wieści.
- Właściwie to nie. Próbuje znaleźć inny taki nośnik, żeby przetestować naszą maszynę, nie uszkadzając tego co faktycznie chcemy odzyskać.
- Czy to aż tak cię martwi?
- Nie, skąd- opuszcza głowę i nie widzę już jego odbicia w szybie. Ruchem dłoni proszę go by się odwrócił.
- Daj spokój, przecież widzę, że coś cię trapi, inaczej nie stałbyś tu tylko tulił mnie w łóżku- mówię to i zastanawia mnie moja pewność- prawda?- marszczę czoło. Wypuszcza głośno powietrze. Widzę, że chce mi coś powiedzieć, albo właśnie nie chce, tylko czuje się przyparty do muru. Wpatruję się w niego bacznie. Obejmuje mnie w pasie.
- Sam nie wiem. Pamiętasz opowiadałem ci o Kompasie, kumplu, który uratował mi życie, wtedy po wybuchu na platformie...
- Pamiętam, niedawno dowiedział się, że jego dziecko, nie jest jego...
- No właśnie, potem byliśmy w Gdańsku, chciał sprzedać mieszkanie...
- A czy ta wizyta w Gdańsku nie miała nic wspólnego ze zniknięciem Małeckiego.
Chyba wprawiłam go w zakłopotanie. Czyżby wyszło na jaw jakieś kłamstewko? Spokojnie, przecież późniejsze wydarzenia je usprawiedliwiają, nie wiedziałam wtedy wszystkiego.
- Nie męczysz się czasem tą spostrzegawczością?- pyta z uśmiechem, który tylko na chwilę ukrywa smutek w jego oczach- faktycznie, mieliśmy w Gdańsku rozmowy z Norwegami, no i tam miał zginąć Małecki, to było zadanie Kompasa, a potem plany się pokrzyżowały przez ten twój pomysł.
- No rozumiem, czyli cała ta historia o dziecku i mieszkaniu w Gdańsku była wymyślona dla mnie, żeby uzasadnić twój wyjazd do Gdańska- mówię spokojnie, chcę żeby wiedział, że rozumiem całą sytuację.
- Nie w tym rzecz, wszystko co ci powiedziałem jest prawdą, dowiedział się o dziecku, chciał sprzedać mieszkanie i miał tam chwilę zostać, załatwiać sprawy Stefana z Norwegami i przy okazji swoje, także nie o to chodzi, hej- unosi kciukiem moją brodę i patrzy mi głęboko w oczy- nie oszukałem cię, powiedziałem po prostu tylko tyle ile mogłem.
- No to nic nie rozumiem...
- Od jakiegoś czasu Kompas przestał odbierać moje telefony. To się zdarza, ma taką pracę, że nie zawsze może. Wysłałem mu też parę maili, cisza. Zwyczajnie zastanawiam się co u niego, ta sprawa z dzieckiem na prawdę go dobiła. No i teraz podczas rozmowy ze Stefanem jakoś tak zeszło na temat Kompasa, przy okazji rozmowy o tym, kto mógłby nam pomóc w kwestii zapasowego nośnika i zapytałem Stefana, co właściwie dzieje się z Kompasem.
- No i?
- No właśnie, Kompas poprosił o odsunięcie od tej sprawy, czyli wszystkiego co ma związek z Norwegami i Małeckim i poprosił o oddelegowanie do innych zadań. To oczywiście poufne- patrzy na mnie przeciągliwie, a ja daję znać, że rozumiem i gestem zamykam usta na suwak- Stefan mówi, że może skończyć się nawet w chińskiej placówce. Podobno Kompas jest zdesperowany, chce być jak najdalej stąd.
- Dziwisz mu się? Ta kobieta urządziła mu niezłe piekło. Nie znam go, ale jego pobudki są dla mnie jasne.
- A matka? Często wyjeżdżał, ale zawsze starał się mieć z nią kontakt. No i to odcięcie się ode mnie. Nie rozumiem. Dobra, wyjeżdża, dobra, daleko, dobra nawet na zawsze, ale co mu szkodzi pogadać z kumplem- kręci głową i patrzy gdzieś ponad mną- coś mi tu nie gra. Wolałbym wiedzieć co jest grane. Coś wydarzyło się w Gdańsku, gdy był tam sam. Czekaj, czekaj- siada na kanapie i zawzięcie coś analizuje. Zawiązuję poły kusego szlafroczka, który narzuciłam na gołe ciało, gdy wyskoczyłam z łóżka i siadam niepewnie obok Jurka- Rozmawiałem z nim jeszcze rano, gdy wyszliśmy od Stefana, pamiętasz wtedy, gdy pierwszy raz byłaś ze mną na dole, tam gdzie składamy maszynę. Kontakt urwał się po tej rozmowie.
- A o czym rozmawialiście?
- Aż trudno mi sobie przypomnieć, w tym rzecz, o niczym ważnym. Mówił mi, że się szykuje do akcji, ja mówiłem, co u mnie- uśmiecha się i spogląda na mnie- pamiętam, że powiedziałem, mu o tobie. Wiedział, że z kimś się spotykam, ale wtedy powiedziałem mu, że to coś poważnego, wiesz byliśmy wtedy po naszym pierwszym razie, wiedział, że pilę do powrotu, pamiętam, że przerwaliśmy rozmowę bo dobijał się do niego Stefan. Wtedy słyszałem go ostatni raz, za kilka dni miał wrócić do Warszawy.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć. Jedyne co przychodzi mi do głowy to to, że z tego co widzę, ma dość specyficzną pracę. Jednego dnia jest z tobą na platformie w Norwegii, drugiego ma sfingować śmierć biznesmena, a trzeciego wyjeżdża do Chin- głaszczę go po głowie- kotku, ta przyjaźń nie może być łatwa. Łączy was specyficzna więź, to zrozumiałe, uratował ci życie. Nawet nie próbuję sobie tego wyobrazić, ale bądź rozsądny, ludzkie losy czasem się rozchodzą, tak już jest...
- Pewnie masz rację- patrzy na mnie ufnie- na pewno masz rację, zwyczajnie, wiem, że jest na zakręcie i chciałbym mu jakoś pomóc, nigdy nie odwdzięczę mu się za to dla mnie zrobił. No nic, szkoda, może jeszcze kiedyś się spotkamy- siedzimy jeszcze chwilę na kanapie, wzrok Jurka znowu wędruje do okna. Zamyśla się, a ja siedzę cicho i go obserwuję. Nie bardzo rozumiem, co przeżywa, nigdy nie miałam takiej przyjaciółki czy przyjaciela. Miałam Martę i Babcię. Były też jakieś koleżanki, ale te znajomości zawsze kończyły się razem z jakimś etapie w moim życiu. Przez to teraz nie mam żadnej psiapsiuły, z którą mogłabym wspominać szkolne czasy. Muszę przyznać, że zanim pojawił się Jurek, trochę nad tym myślałam, szczególnie w samotne, długie wieczory. Fajnie byłoby mieć taką przyjaciółkę jaką miała Ana w osobie Kate Kavanagh. Chyba brakuje mi jakiegoś genu, odpowiadającego za umiejętność zjednywania sobie przyjaźni. Zdaje się, że Jurek miał w Kompasie właśnie kogoś takiego, bratnią duszę. Szkoda, że nie udało mi się go poznać. Jurek spogląda na mnie, wygląda jakby przetrawił tę sytuację. Dziarsko wstaje z kanapy i podaje mi rękę.
- Wracajmy do łóżka.
Chyba stara się z całych sił przekonać siebie i mnie, że daje sobie spokój z tym tematem.  Kładzie się na plecach, ja zakładam pośpiesznie koszulkę do spania i wsuwam się pod kołdrę obok niego. Kładę głowę na jego ramieniu i wkrótce zasypiam.